Typowy deser powstały z potrzeby czegoś słodkiego, ale w miarę zdrowego i nie rujnującego całego tygodnia racjonalnego odżywiania ;) Z wykorzystaniem odżywki białkowej, którą ostatnio zakupiłam. Tym razem zdecydowałam się na smak truskawka – biała czekolada, który jest smakiem pysznym i bardzo „wdzięcznym” pod kątem kulinarnym, bo dobrze komponuje się w słodkościach, które wymyślam.
Tak przygotowany serniczek serwowałam ostatnio mojemu mężowi, który w ramach przygotowań do udziału w Biegu Katorżnika postanowił przygotować się nie tylko od strony „sportowej”, ale także od strony „żywieniowej” i zafundował sobie tzw. superkompensancję. W wielkim skrócie polega ona na drastycznym, kilkudniowym ograniczeniu spożywanych węglowodanów, a następnie na 1-2 dni przed planowanym wysiłkiem człowiek ładuje w siebie z kolei horrendalne ilości węglowodanów – w założeniu tych zdrowych (warzyw, makaronów razowych etc.) bądź w miarę zdrowych (makarony i ryże pszenne etc.), a w praktyce trochę junk foodu zostało skonsumowane, zgodnie z zasadą, że skoro mogę się najeść do woli, to czemu nie wybrać nachosów i burgera z niesprawdzonej jeszcze burgerowni ;)
Wracając jednak do serniczka ;) W wersji czystej i niskowęglowodanowej podawany był tylko z kilkoma owocami. Jeżeli jednak nie mamy przed sobą ekstremalnego wysiłku, możemy go urozmaicić odrobiną czegoś chrupiącego. W wersji ze zdjęć użyłam domowej granoli, ale pasować będą też pokruszone ciasteczka. Na wierzch tylko owoce i gotowe :) W pracy od razu jakoś przyjemniej się pracuje, kiedy można sobie skonsumować słoiczek takiego serniczka :)
Składniki (na 2 porcje)
- 250 g ricotty
- 250 g jogurtu naturalnego
- 40 g odżywki białkowej
- ok. 2 płaskie łyżeczki żelatyny w proszku
- 2-3 łyżki gorącej wody
- pół szklanki malin, borówek lub innych owoców
- muesli lub pokruszone ciasteczka (opcjonalnie)
Przepis nie może być prostszy. Ricottę i jogurt przekładamy do miski, wsypujemy odżywkę i dokładnie mieszamy (można użyć miksera ręcznego). Zagotowujemy wodę i zalewamy nią żelatynę. Mieszamy, aż do całkowitego rozpuszczenia. Łączymy z masą serową – należy to robić szybko, energicznie mieszając masą serową, aby nie zrobiły nam się żelatynowe farfocle. Możemy użyć do tego końcówki do ubijania białek bądź blendera – obie wersje sprawdziłam i dały radę.
I jeszcze jednak uwaga co do ilości żelatyny. Robiłam te serniczki kilka dni pod rząd, więc przetestowałam przy okazji różne warianty i wersja z 2 płaskimi łyżeczkami jest dla mnie osobiście najlepsza – serniczki nie wychodzą bardzo zbite, bardziej takie musowo – piankowe. W jednej wersji dodałam ok. 2,5 łyżeczek i serniczki wyszły bardziej jak typowe serniki na zimno – takie galaretkowate. Także ilość żelatyny zależy od tego, co kto lubi :)
Na dno miseczki lub słoiczka wsypujemy warstwę muesli lub ciasteczek, zalewamy warstwą serową. Następnie, jeśli mamy miejsce, możemy wcisnąć w masę kilka owoców, to znowu zasypać warstwą chrupiącą i na koniec znowu warstwą serową. Wierzch ozdabiamy owocami i wkładamy do lodówki, najlepiej na noc.
Smacznego :)