Czasami każdy z nas ma zachciankę jedzeniową. Taką bez powodu i bez jakiegoś szczególnego uzasadnienia. Jeśli jednak takiej zachcianki nie zaspokoimy będzie nas męczyć i dręczyć i chodzić za nami i nie odpuści, choćbyśmy próbowali ją zagłuszyć dostępnymi od ręki zamiennikami (tak np. mam często z zachcianką na domowe, drożdżowe ciasto – żadne kupne ciastka czy podobne wynalazki jej nie przegonią ;)).
O ile jednak tzw. zachcianki słodyczowe nie są dla mnie niczym nadzwyczajnym (w końcu jestem kobietą i ZAWSZE mam ochotę na coś słodkiego ;)), o tyle w przypadku zachcianek „wytrawnych” mam swoją teorię. Po kolejnym okresie, kiedy przez kilka dni miałam ochotę jeść tylko keczup, doszłam do wniosku, że najwidoczniej w ten dziwny sposób mój organizm zwraca uwagę na braki w diecie i domaga się ich uzupełnienia. Poza „ciągiem” keczupowym, mam jeszcze okresy rybne, krwisto – mięsne, a ostatnio nosiło mnie na wątróbkę, którą co prawda lubię, ale chyba jeszcze nie zdarzyło mi się jej przygotować w domu.
Zamiast tradycyjnej wątróbki ze smażoną cebulką, przygotowałam pate, czyli taki pasztet na zimno. Wyszedł przepyszny (obiektywnie :)). Ja tego nie zrobiłam, ale Wam polecam, abyście przed przyrządzeniem pate namoczyli surową wątróbkę w mleku, które wyciągnie z niej gorzki posmak. Dodam trochę więcej cebulki i mocniej ją skarmelizuję, aby uzyskać dodatkową nutę słodką.
Składniki (na słoik jak na zdjęciu i jeszcze niedużą miseczkę)
- 175 g masła (w tym 115 g klarowanego)
- 500 g wątróbek drobiowych
- 1/2 łyżki oliwy z oliwek
- 2 szalotki
- 2 ząbki czosnku
- 50 ml marsali
- 30 ml śmietany kremówki
- 1 łyżeczka suszonego tymianku
- 1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
- 1/3 łyżeczki czarnego pieprzu
- sól do smaku
Wątróbkę myjemy i usuwamy ewentualne błony. Szalotki i czosnek drobno siekamy.
Na patelni rozgrzewamy 30 g masła i dodajemy wątróbki. Smażymy 5 minut, co jakiś czas mieszając, aż zbrązowieją, ale w środku pozostaną różowe (sprawdzamy delikatnie nacinając wątróbkę i zaglądając do środka). W połowie dodajemy połowę marsali.
Usmażone wątróbki wraz z sosem przekładamy do robota kuchennego lub dużej miski i miksujemy na gładką masę.
Następnie na tej samej patelni, na której smażyliśmy wątróbkę, rozgrzewamy kolejne 30 g masła oraz oliwę. Wrzucamy na nie czosnek z cebulą i smażymy mieszając przez 2-3 min, aż cebula się zeszkli.
Dolewamy pozostały alkohol i mieszamy drewnianą szpatułką, zeskrobując jednocześnie resztki z dna patelni.
Wlewamy śmietanę, dodajemy pieprz i pozostałe przyprawy. Mieszamy, zdejmujemy z ognia i przelewamy do masy z wątróbek.
Dodajemy ok. 90 g masła klarowanego i miksujemy na gładką masę. Przekładamy do przygotowanych wcześniej słoiczków lub miseczek i wstawiamy do lodówki. Gdy masa się schłodzi i stężeje, wyciągamy z lodówki, ozdabiamy wierzch świeżą gałązką zioła i zalewamy pozostałym masłem klarowanym. Ponownie wkładamy do lodówki, aby masło stężało. Po tym czasie pasztet jest gotowy do spożycia.
Przechowujemy go w lodówce ok. 2 – 3 dni. Za dłuższy czas nie ręczę, bo nie testowałam :)
Smacznego :)
Inspiracją był przepis znaleziony tutaj, z moimi lekkimi modyfikacjami.